I see you
I see you
Walking through a dream
I see you
My light in darkness breathing hope of new life
Now I live through you and you through me
Enchanting
I pray in my heart that this dream never ends
I see me through your eyes
Living through life flying high
Your life shines the way into paradise
So I offer my life as a sacrifice
I live through your love
You teach me how to see
All that’s beautiful
My senses touch your word I never pictured
Now I give my hope to you
I surrender
I pray in my heart that this world never ends
I see me through your eyes
Living through life flying high
Your love shines the way into paradise
So I offer my life
I offer my love, for you
When my heart was never open
(and my spirit never free)
To the world that you have shown me
But my eyes could not division
All the colours of love and of life ever more
Evermore
(I see me through your eyes)
I see me through your eyes
(Living through life flying high)
Flying high
Your love shines the way into paradise
So I offer my life as a sacrifice
And live through your love
And live through your life
I see you
I see you
Nikt nie ponosi kary za swoje myśli
sobota, 29 maja 2010
Tu leży pies pogrzebany. Nocne rozważania nad Wrocławiem.
-Kochanie, a gdzie wy się tam zatrzymacie?
We Wrocławiu, a właściwie pod nim, 9 stuleć temu stanęły naprzeciw siebie wojska polskie i niemieckie. Niemcy uzbrojeni w swoje wybujałe ego (oj, tak naprawdę nic do nich nie mam, tak tylko sobie piszę, żeby fajniej brzmiało, także lux) nie przyjmowali do świadomości myśli o przegranej, także całym sercem cieszyli się na wojnę. Niestrudzeni w żaden sposób przedzieraniem się przez nieprzyjazną polską ziemię, mając jedno tylko w głowie, a mianowicie, że lepsze uzbrojenie mają po swojej stronie i przewagę liczebną, nie pomni na nic, pragnęli nareszcie rozpoczęcia się wojny. Przeliczyli się, że tak krótko to skwituję i na otwartym polu po boju tym który tam miał miejsce ostało się trochę Niemców obojętnych metabolicznie, czyli martwych. W dzień ten wszystkie okoliczne, bezpańskie psy postanowiły, że na wzór amerykańskiego 4lipca zrobią sobie swoje święto dziękczynienia i urządziły sobie tam straszliwą ucztę. A co!! No i od tego Psie Pole.
Choć i słuchy takie krążą, że tamtejsze ziemie po prostu wielką wartością nie raczyły grzeszyć i stąd tak liche się wydawały, że aż psie niby. Z drugiej strony obraźliwe dla psów określenie, ale człowieki tak już mają.
Obił mi się też o uszy pogląd, że teren ten przeznaczony był na książecą psiarnię.. Hmmm..
Moja osobista teoria brzmi, że pewien wybitny naukowiec, który sławnym by się stał, gdyby nie został stracony po uznaniu go za szaleńca przeprowadzał tam wiekopomny-to-be eksperyment na psach. Szczegółów jak i celu eksperymentu nigdy nie odkryto, ale nazwa się przyjęła. Trochę naciągana ta teoria, wiem, ale nie bardziej niż teoria Maslowa czy choćby Freuda, w każdej ziarno prawdy tkwi.
Ciekawa jestem czy zna ktoś prawdziwą historię tej nazwy lub ma jakąś na swoim warsztacie wypracowaną historię, teorię, metaforię. Nie wiem, jakoś mnie to dziś nurtuje niezwykle. Psie Pole?!
Nie wiem czy czytelnik, który spędza tu właśnie czas widział coś bardziej chaotycznego i absurdalnego w życiu niż ten post. Może Ci się wręcz wydawać, że nie widziałeś w życiu czegoś bardziej bezcelowego. Cóż, możliwe, że się mylisz.
-Na Psim Polu, mamo
- WTF?!?@3/#$???!!?
We Wrocławiu, a właściwie pod nim, 9 stuleć temu stanęły naprzeciw siebie wojska polskie i niemieckie. Niemcy uzbrojeni w swoje wybujałe ego (oj, tak naprawdę nic do nich nie mam, tak tylko sobie piszę, żeby fajniej brzmiało, także lux) nie przyjmowali do świadomości myśli o przegranej, także całym sercem cieszyli się na wojnę. Niestrudzeni w żaden sposób przedzieraniem się przez nieprzyjazną polską ziemię, mając jedno tylko w głowie, a mianowicie, że lepsze uzbrojenie mają po swojej stronie i przewagę liczebną, nie pomni na nic, pragnęli nareszcie rozpoczęcia się wojny. Przeliczyli się, że tak krótko to skwituję i na otwartym polu po boju tym który tam miał miejsce ostało się trochę Niemców obojętnych metabolicznie, czyli martwych. W dzień ten wszystkie okoliczne, bezpańskie psy postanowiły, że na wzór amerykańskiego 4lipca zrobią sobie swoje święto dziękczynienia i urządziły sobie tam straszliwą ucztę. A co!! No i od tego Psie Pole.
Choć i słuchy takie krążą, że tamtejsze ziemie po prostu wielką wartością nie raczyły grzeszyć i stąd tak liche się wydawały, że aż psie niby. Z drugiej strony obraźliwe dla psów określenie, ale człowieki tak już mają.
Obił mi się też o uszy pogląd, że teren ten przeznaczony był na książecą psiarnię.. Hmmm..
Moja osobista teoria brzmi, że pewien wybitny naukowiec, który sławnym by się stał, gdyby nie został stracony po uznaniu go za szaleńca przeprowadzał tam wiekopomny-to-be eksperyment na psach. Szczegółów jak i celu eksperymentu nigdy nie odkryto, ale nazwa się przyjęła. Trochę naciągana ta teoria, wiem, ale nie bardziej niż teoria Maslowa czy choćby Freuda, w każdej ziarno prawdy tkwi.
Psie Pole - Wrocław( obecnie dzielnica również odczuwa skutki powodzi) |
Nie wiem czy czytelnik, który spędza tu właśnie czas widział coś bardziej chaotycznego i absurdalnego w życiu niż ten post. Może Ci się wręcz wydawać, że nie widziałeś w życiu czegoś bardziej bezcelowego. Cóż, możliwe, że się mylisz.
Etykiety:
na spustoszonym marginesie,
quaero,
Taka mysl po prostu...
piątek, 14 maja 2010
'it's sad when the people you know
become the people you knew.
when you walk past someone
like they were never part of your life.
how you used to be able to talk to them for hours
and now you barely look at them.
it's sad..'
to be continued
become the people you knew.
when you walk past someone
like they were never part of your life.
how you used to be able to talk to them for hours
and now you barely look at them.
it's sad..'
to be continued
wtorek, 27 kwietnia 2010
poniedziałek, 26 kwietnia 2010
Kłamstwa, kłamstefka i nieprawdki
weasel words
something that someone says either to avoid answering a question clearly or to make someone believe something that is not true
talk the talk ... walk the walk
If you say that someone talks the talk but does not walk the walk, you mean that they do not act in a way that agrees with the things they say.
stretch the truth
to say something which is not completely honest in order to make someone or something seem better than it really is
take sb in
to cause someone to believe something which is not true, or to trick or deceive someone
sleaze factor
a part of a situation, especially a political one, which shows a low standard of morality
skulduggery
secret and dishonest behavior
put sth about/around
to tell a lot of people something that is not true
mythologize
to create a false picture of a situation
mendacity noun
the act of not telling the truth
make sth up
to invent something, such as an excuse or a story, often in order to deceive
Look who's talking!
You're a fine one to talk! , also You can/can't talk! , US also You should talk!
something you say when someone criticizes you for something that they do themselves
I'm lazy? You're a fine one to talk!
live a lie
to live in a way that is dishonest because you are pretending to be something that you are not, to yourself or to other people
lie through your teeth
to tell someone something which you know is completely false
It takes a thief to catch a thief.
used to mean that one dishonest person can guess what another dishonest person might do
flim flam noun
talk that is confusing and intended to deceive
feed sb a line
to tell someone something that is not completely true, often as an excuse
economical with the truth
avoiding stating the true facts about a situation, or lying about it
bad faith
dishonest or unacceptable behavior
charade
[C] an act or event which is clearly false
concoct
to invent an excuse, explanation or story in order to deceive someone
falsehood noun
[U] lying
fabricate verb
to invent or produce something false in order to deceive
flannel verb
to use a lot of words to avoid telling the truth or answering a question, often in order to deceive
hogwash noun
nonsense, or words which are intended to deceive
sharp practice
a way of behaving, in business, that is dishonest but not illegal
snow
[T] US informal to deceive or trick someone by clever talk or by giving them a lot of information
She's always snowing the bosses with statistics
nawet snow :|
niedziela, 25 kwietnia 2010
Nie wychodząc z własnego labiryntu..
..(bo jak?), więc z własnym labiryntem wstępować w inny labirynt, więc labirynt podwójny, podwójnie zagęszczony, zagęszczony tak, ale zarazem niezastąpiona pomocność własnego labiryntu, w wyszukiwaniu przejść, w innym, cudzym labiryncie, i odwrotnie: Niezawodna pomocność innego, cudzego w wyszukiwaniu przejść we własnym.
Psychescapes - Tożsamość naszych czasów? - Pankalla A., Kilian A.
Psychescapes - Tożsamość naszych czasów? - Pankalla A., Kilian A.
"ogień w brzuchu" c.d.
"Obietnicą dzieciństwa, naturalnym, przyrodzonym prawem, którego domaga się każde dziecko, krzykiem życia jest: Zasługuję na to, by być kochanym bezwarunkowo. Nasze wrodzone poczucie własnej dobroci niesie za sobą naiwne oczekiwanie, że można nas kochać w całości. Ta obietnica nieuchronnie zostaje złamana. Wszyscy rodzice, wszystkie kultury systematycznie hamują rozwój młodych. Miłość zostaje nam dana pod warunkiem, że jesteśmy mili, dobrze się zachowujemy, wykonujemy powinności. Każde dziecko zostaje wygnane z raju doskonałej miłości. Godzimy się z tym i stajemy się dorośli. Jednakże nadzieja na bezwarunkową miłość nie umiera, lecz pozostaje uśpiona. Kiedy wchodzimy w związek małżeński, na nowo odżywa. Przed Bogiem zaprzysięgamy niemożliwą do spełnienia, sekretną nadzieję naszego serca, kochać i troszczyć się bezwarunkowo, aż do śmierci."
Sam Keen "Fire in the belly"
Droga Jananne! Kocham Cię i nienawidzę: uważam Cię za godną pożądania i okropną, dającą spełnienie i nieznośną, pomocną partnerkę i sabotażystkę. Wiele razy znalazłam szczęści, wiele też poniosłem ran, zanim Cię poznałam. Jesteś nektarynką wszczepioną w gałąź moreli wszczepionej w korzeń brzoskwini, który wnika głęboko w moją istotę. W Tobie wyczuwam pokolenia kobiet, które mnie wychowywały i raniły - moją byłą żonę, dawne kochanki, matkę i babkę. W jednym momencie obejmujesz mnie ramionami, jak matka-ziemia, i czuję czułość i ciepło. Chwilę później patrzę w Twoją twarz i widzę krwawą boginię Kali, gotową mnie pożreć. Znam Cię jako kobietę, która potrafi pochwycić flet i zagrać muzykę piękniejszą niż muzyka niebios, a w godzinę później zaskowyczeć jak piskliwa suka. Dawczyni światła i mroczny potwór, stworzycielka i niszczycielka. Jesteś zachwycająca z wyjątkiem tych chwil, w których chciałbym skręcić Ci kark i tańczyć na Twoim grobie.
Więcej o przewrotnych uczuciach do kobiety, którą się naprawdę kocha
Zaczynam lubować się w witaniu wschodów słońca około godziny trzydziestej:)
Więcej o przewrotnych uczuciach do kobiety, którą się naprawdę kocha
Zaczynam lubować się w witaniu wschodów słońca około godziny trzydziestej:)
poniedziałek, 12 kwietnia 2010
"Boulevard Of Broken Dreams"
Green day
The only one that I have ever known
Don't know where it goes
But its home to me and I walk alone
I walk this empty street
On the Boulevard of broken dreams
Where the city sleeps
And I'm the only one and I walk alone
I walk alone(4x)
My shadows are the only one that walks beside me
My shallow hearts the only thing that's beating
Sometimes I wish someone out there will find me
Till then I'll walk alone
Ah-Ah Ah-Ah Ah-Ah Ahhh
Ah-Ah Ah-Ah Ah-Ah Ahhh
I'm walking down the line
That divides me somewhere in my mind
On the border line of the edge
And where I walk alone
Read between the lines of what's
Fucked up and every things all right
Check my vital signs to know I'm still alive
And I walk alone
I walk alone
I walk alone
I walk alone
I walk a...
My shadows are the only one that walks beside me
My shallow hearts the only thing that's beating
Sometimes I wish someone out there will find me
Till then I'll walk alone
Ah-Ah Ah-Ah Ah-Ah Ahhh
Ah-Ah Ah-Ah Ah-Ah Ahhh
I walk this empty street
On the Boulevard of broken dreams
Where the city sleeps
And I'm the only one and I walk a..
My shadows are the only one that walks beside me
My shallow hearts the only thing that's beating
Sometimes I wish someone out there will find me
Till then I'll walk alone!
Ludzkie zrozumienie jest jak krzywe zwierciadło, które, otrzymując promienie nieregularnie, zniekształca i zmienia kolor natury rzeczy przez wmieszanie w niej swojej natury.I walk a lonely road
Autor: Francis Bacon
The only one that I have ever known
Don't know where it goes
But its home to me and I walk alone
I walk this empty street
On the Boulevard of broken dreams
Where the city sleeps
And I'm the only one and I walk alone
I walk alone(4x)
My shadows are the only one that walks beside me
My shallow hearts the only thing that's beating
Sometimes I wish someone out there will find me
Till then I'll walk alone
Ah-Ah Ah-Ah Ah-Ah Ahhh
Ah-Ah Ah-Ah Ah-Ah Ahhh
I'm walking down the line
That divides me somewhere in my mind
On the border line of the edge
And where I walk alone
Read between the lines of what's
Fucked up and every things all right
Check my vital signs to know I'm still alive
And I walk alone
I walk alone
I walk alone
I walk alone
I walk a...
My shadows are the only one that walks beside me
My shallow hearts the only thing that's beating
Sometimes I wish someone out there will find me
Till then I'll walk alone
Ah-Ah Ah-Ah Ah-Ah Ahhh
Ah-Ah Ah-Ah Ah-Ah Ahhh
I walk this empty street
On the Boulevard of broken dreams
Where the city sleeps
And I'm the only one and I walk a..
My shadows are the only one that walks beside me
My shallow hearts the only thing that's beating
Sometimes I wish someone out there will find me
Till then I'll walk alone!
niedziela, 11 kwietnia 2010
środa, 7 kwietnia 2010
Jaźń i to co jaźnie lubią najbardziej, czyli rzecz o przyjaźni cz.I
Spojrzyj spokojnie na ilustrację po Twojej prawej. Przeczytaj spokojnie gdyż właśnie następuje wiekopomna chwila w której dowiadujesz się na czym polega istota przyjaźni....
I na tym też mógłby skończyć się ten wpis, ale nie wiem czy jestem w stanie poradzić sobie z pełnym rozczarowania "łeeeee"
Także do dzieła..
Kim jest dla mnie przyjaciel?
Mówiąc najprościej jest kimś, kto pozwala mi być taką, jaka jestem i nie myśli, że jestem niespełna rozumu. Ktoś, kto z wyrazu mojej twarzy odczytuje, że potrzebuje porozmawiać o tym, co się dzieje lub nie w moim życiu. Udziela mi wsparcia bez osądzania.
Przyjaciel to ktoś, kto mnie potrzebuje,ufa mi i jest szczęśliwy, gdy przynoszę dobre nowiny
- to ktoś, kto nigdy nie odejdzie
Kto jest bez jakiejkolwiek-roboczej-teorii-na-temat-tego-czym-jest-przyjaźń niech pierwszy rzuci kamieniem, komentarzem czy czymteżkolwiek. Jak o miłości tak i o przyjaźnieniu się istnieje nieskończona liczba opowieści, kategoryzacji i zagadek. Tajemnicą osnute zjawisko wymyka się spod kontroli poznawczej i wymaga próby opisania.. tak naprawdę tylko próby dotknięcia tematu jestem w stanie się podjąć, ale chyba sprawi mi to radość i przyjemność niemałą gdy się tej próby podejmę.
Do rzeczy jednak..
od czego by tu zacząć?..
hmmm....
Od tego, że niedefiniowalna, że to przedmiot amorficzny i trudny, że termin nieprecyzyjny.
"Przyjaciele to ludzie, których lubimy, których towarzystwo sprawia nam przyjemność, z którymi mamy wspólne zainteresowania i razem robimy różne rzeczy, którzy są pomocni i rozumiejący, którym można zaufać, z którymi czujemy się swobodnie i którzy dają nam emocjonalne wsparcie." - Argyle’a i Hendersona skutek próby definiowania fenomenu. Całkiem niezły według tego co myślę. Idźmy dalej, powoli, aż coś z tego posta wyjdzie. Jest to takie żywe stworzonko ta przyjaźń.. Niektóre żyjątka to psy, niektóre koty, ale wszystkie są żyjątkami. Na tym polega problem z definicją, bo żadna nie pozwala na dokładne odróżnienie przyjaźni od innych bliskich relacji międzyludzkich. Nie widzę z drugiej strony powodu, żeby je odróżniać.. siostry, mamy z córkami, małżonkowie – wszyscy oni przyjaciele. Więc umówmy się, że przyjaźń jest po prostu szerszym pojęciem obejmującym nie mało. Z tego też powodu, że jest szerszym pojęciem, małżeństwo powinno być przyjaźnią, ale ta reakcja często bywa nieodwracalna i przyjaźń nie wiąże się z oczekiwaniami wysuwanymi wobec małżeństwa.
Gdzieś obiło mi się o oczy jak coś kiedyś czytałam, że jest (Adelmana, Parksa, Albrechta) pięć wyróżnionych cech przyjaźni. Bzdura jakich wiele, i oczywiście powołuję się na czytelników przytomność umysłu, gdyż wykaz, który poniżej przedstawię nie może być jedynym możliwym. Zachęcam gorąco do tworzenia własnych teorii i kategorii i apeluję o zamieszczenie ich w komentarzach:)
Do rzeczy jednak..
Najpierwo:
Aprzymusowalność, a inaczej stara, dobra, oklepana dobrowolność.
Każdy wie, że „rodziny się nie wybiera”, a przyjaciół a i owszem, jak najbardziej. Świadomość wyboru odróżnia przyjaźń od większości związków rodzinnych czy relacji w pracy. No może małżeństwo jest dobrowolne, ale też nie zawsze i raczej od niedawna. Zauważenie takiej dobrowolności sprawia, że wsparcie otrzymane od przyjaciół ma, jakby nie patrzeć większą wartość właśnie dlatego, że otrzymujący je wie, iż wsparcie to udzielane jest raczej z wyboru niż z poczucia obowiązku. Istotna w tej kwestii jest motywacja, a chodzi o to, żeby była wewnętrzna. To jasne, że obecnie wybieramy mimo wszystko zakres kontaktu z tymi czy innymi członkami naszej rodziny. Poza tym, nie zapominajmy o wyraźnych naciskach społecznych gdy a nuż zdarzy nam się zawrzeć przyjaźń wewnątrz większego kręgu przyjaciół to pewne rzeczy wypada i już.
Drugimmo:
Równoupoziomowanie potocznie zwane równością
„Bliskie przyjaźnie opierają się na podzielanym odczuciu, że uczestnicy są równi pod względem pozycji społecznej.” (za nie-powiem-kim) Jak dla mnie jest to czynnik ważny, ale niekonieczny. Lub inaczej.. powiedzmy, że ktoś jest wyżej w jakiejś tam hierarchii, ale stawia się na równi ze swoim przyjacielem. W tym sensie bardziej fenomenologicznym właśnie, zawsze nam się to będzie sprawdzać. (zamęt terminologiczny do rozwikłania dla ambitnych) Ogólnie można rzec, że im bliższa przyjaźń tym więcej równości będą w niej dostrzegać uczestnicy.
Trygonotimio:
Wstawiennictwo, czyli, hi hi hi, jeden z fajniejszych synonimów słowa pomoc.
O ile długoterminowa i znacząca pomoc materialna należy nam się od rodzinki o tyle przyjaciele raczej troszczą się o nas niż nami opiekują. Doraźna i drobna pomoc to taka fajna sprawa jeśli chodzi o przyjaciół.
Kwadriamo:
Wpół-to-samo-robienizm czyli przyjemnie się zapowiadająca i brzmiąca wspólna aktywność
Z rodzinką też spędzamy czas, ale zdarzy się tam poczucie obowiązku, rzadziej robimy z krewnymi coś dla czystej radości wykonywania tego czegoś. Wspólne spędzanie czasu wolnego z przyjacielem pozwala z tegoż powodu bardziej cieszyć się daną aktywnością( nierzadko nieatrakcyjną dla chłopaka/dziewczyny czy małżonka, siostry itp.) po prostu dla niej samej.
Kwintiotto:
Kwintiotto:
Zwierzaniątka i emocjowsparcie
Możliwość intymnych zwierzeń, odczuwanie przywiązania, poczucie bycia w domu, bycia u siebie, przynależności, wparcie emocjonalne. Przyjaciele mogą częściowo rekompensować braki odczuwane w innych związkach. No bo prywatność i poufność w cenie, a w rodzinie trudno o dyskrecję. Co więcej, przyjaźnie łatwiej jest zerwać niż więzy rodzinne. Zawsze jest to wyjście ewakuacyjne na okoliczność problemów zbyt destrukcyjnych dla związku wynikłych właśnie z dążenia do uzyskania wsparcia emocjonalnego.
To by było to co zaplanowałam na część I :)
Ciągle jeszcze istnieją wśród nas anioły.Nie mają wprawdzie żadnych skrzydeł, lecz ich serce jest bezpiecznym portem dla wszystkich, którzy są w potrzebie. Wyciągają ręce i proponują swoją przyjaźń.
Czasami trzeba usiąść obok i czyjąś dłoń zamknąć w swojej dłoni, wtedy nawet łzy będą smakować jak szczęście.
///*amorficzny bezpostaciowy, nie mający określonych kształtów; (wyraz) pozbawiony form gramatycznych; (ciało fiz.) nie mające budowy krystalicznej.
Etym. - gr. ámorphos 'bezkształtny'; zob. a-; -morf-.
Przyjaźni po prostu nie muszę polecać. Niemniej jednak polecam:)
Przyjaźni po prostu nie muszę polecać. Niemniej jednak polecam:)
sobota, 6 marca 2010
Tamten świat
Jesteś żołnierzem – wojna to obowiązująca dla Ciebie rzeczywistość, wiesz gdzie stacjonują jakie wojska, dlaczego ten kraj podejmuje takie kroki militarne, a tamten inne. Jesteś przekonany, że wkrótce napięcie między krajami jakie istnieje pęknie i będzie kolejna światowa, itp., itd.
Jesteś studentem – Twój świat to wykładowcy, którzy są ci nie w smak, ci, których lubisz, lub ci, z których się podśmiewujesz, zastanawiasz się pewnie kiedy pójdziesz na piwo i dlaczego tyle od Ciebie na tych studiach chcą. W Twoim świecie może pojawia się na przykład motyw akademika, domu cudów z tysiącem cudownie ciekawych ludzi i wiecznych hulanek, lub dom upierdliwego hałasu bez warunków do zajmowania się swoimi sprawami. W tle też miga gdzieś jakieś ksero.
Jesteś onkologiem – rak, cierpienie, śmierć to Twoja codzienność. W przeciwieństwie do przeciętnego człowieka nowotwór jest dla Ciebie zjawiskiem tak powszechnym jak deszcz.
Tak mnie dzisiaj naszło na zamyślenie. I nie bez powodu, zaraz powiem też jakiego..
Do czego zmierzam..
Byłam na spotkaniu z lekarzem onkologiem. Ta młoda dziewczyna, pani Olga przeprowadzała dla nas( wolonariuszy, którzy chcieliby się zająć bajkoterapią dzieci z nowotworem) wykład o nowotworach wieku dziecięcego, ich rodzajach, objawach, metodach diagnostycznych, zasadach leczenia. Moje dzisiejsze spotkanie z rakiem, nie bezpośrednie, ani nawet pośrednie, moje ledwo otarcie się o ten świat głęboko mną wstrząsnęło. Kazało mi zamilknąć. Najpierw deformacje, powiększone węzły chłonne wielkości ziemniaka, guz-orzech wystający z oka, bladość twarzy, włosy, których nie ma. Nie, nie pokazali nam wstrząsających fotek, tylko nas o tym uprzedzono. Ja o tym tylko usłyszałam. Ten od guza na oku, 16 lat.. przyszedł dopiero jak mu taki porządny orzech tam wyrósł. Dlaczego tak późno? Nie mógł wcześniej, bo ojciec bił matkę i gdyby zostawił rodziców samych i został w szpitalu ojciec mógłby tą matkę zabić. Także zaklejał to co mu się tam robiło, żeby nie było widać w szkole i tyle.
Inny chłopak, też w podobnym wieku, miał mięśniaka na udzie. Przyszedł z tym nowotworem, potem się nie zjawił spowrotem w szpitalu, potem znowu przyszedł, potem uciekł ze szpitala przez okno w łazience i słuch po nim zaginął. Nie było go tak z pół lub półtora roku i myślano, że już umarł, ale znów trafił na oddział. Uciekał kolejny raz z domu dziecka i wyskakując przez okno złamał nogę. Dlatego nie mógł już zwiać i policja go zawiozła na oddział. Stan jego uda był straszny. Brak szansy na wyleczenie. Kilka dni przed śmiercią amputacja nogi, aby ulżyć mu w cierpieniu.
Dlaczego nie był regularnie w szpitalu i uciekał?
Nie mógł znieść tego, że do wszystkich ktoś przychodzi, do niego jednak nie. Kiedy nie mógł tego znieść – uciekał.
Ośmiolatek. białaczka. Matka nie mogąc zostawić pozostałej piątki dzieci przyjęła to do wiadomości i zostawiła dzieciaka w szpitalu. Chłopczyk musiał mieć zrobioną tomografię komputerową, a że lekarzom zależy, żeby w miarę możliwości nie usypiać dzieciaków, zatem ośmiolatek obiecał , że nie będzie się ruszał. Badanie to wiąże się ze znacznym dyskomfortem. Poza tym, że nie można się poruszać, co nawet mi nie wychodzi,ta cała maszyna cholernie głośno i nieprzyjemnie pracuje, jakby uderzano metalem o metal. I jeszcze ten kontrast. Podaje się dożylnie białą, gęstą ciecz, która pomaga otrzymać klarowne wyniki pomiaru. Powoduje to jednak zwiększenie się ciśnienia w żyłach i jest samo w sobie bardzo nieprzyjemnym doświadczeniem, nie mówiąc o zamkniętej tubie, która głośno pracuje i nie można się w niej ruszać a ma się lat osiem. Ja sama nie wiem czy te 21 lat życia pozwoliłyby mi przetrwać to badanie bez paniki, strachu i czego tam jeszcze . Z tego co było widać na odczycie, chłopczyk się nie ruszał. Okazało się, że bardzo płakał, ale wiedział, że nie wolno się ruszać, więc tego nie robił.
...
Ile ludzi, tyle i światów na tym świecie. Dziwne, choć niezwykle naturalne i powszechne jest to, że nie wiemy o innych światach, obijamy się tylko o ich nazwy, ale nigdy nie wiemy czym tak naprawdę są. Zdajemy się przewlekle nie pamiętać, że tak wiele ich istnieje wokół nas. Nowotwór, który może się okazać wierzchołkiem góry lodowej, nie jedynym z problemów, a może i nawet nie najważniejszym pośród alkoholizmu, samotności, opuszczenia, patologii... to świat, którego ja nigdy nie znałam, który nigdy dla mnie nie istniał. Zapomniałam, że taki świat istnieje lub nie wiedziałam, nie miałam czasu się tym zająć albo nie chciałam znać tego świata.
Aż wstyd pomyśleć, że człowiek jest zły, że mama się wtrąca w jego życie i nie pozwala się usamodzielnić, że wiecznie tylko pyta co zjadłam i czy kupiłam owoce. Mam łzy w oczach kiedy pomyślę, że ktoś przez całe swoje jedyne 16 lat nigdy nie miał przy sobie swoich własnych, osobistych, wyłącznych rodziców, jego krótkie życie było w dużej mierze samotnością i umiera na raka.
Zastanawiam się czy ja kiedykolwiek miałam coś takiego co zasługuje na miano problemu, od dziś nie wiem czy jakakolwiek niedogodność w moim życiu zasługuje na to miano czy w ogóle na uwagę. Jak to dobrze, że bolą mnie nogi wieczorem po ciężkim dniu latania od jednego wydziału do drugiego. Czy nie oznacza to, że mam dwie zdrowe nogi, a ponadto miałam warunki w domu, które okazały się optymalne, wystarczające bym mogła dostać się na studia dzienne.
Mam dom i oboje rodziców, którzy umożliwiają mi codziennie, pobyt w dużym mieście akademickim gdzie mogę spokojnie studiować, zdobywać świat i zawsze na nich liczyć. I ja jeszcze potrafię narzekać, że mi źle. Od dziś już nie potrafię.
...
Jeśli tylko jestem odpowiednią osobą, żeby z całą resztą wolontariuszy odważyć się i podjąć pracę terapeutyczną z dzieciakiem chorym na raka, mając świadomość, że moja wiedza jest jak narazie znikoma i a doświadczenie zerowe.... Jeśli tylko po miesiącu szkoleń i spotkań z pełną odpowiedzialnością będę w stanie stwierdzić, że jestem w stanie pomóc i nie skrzywdzę, ani nie zabiję.... To pojawią się relacje z tych doświadczeń na pewno.
Jesteś studentem – Twój świat to wykładowcy, którzy są ci nie w smak, ci, których lubisz, lub ci, z których się podśmiewujesz, zastanawiasz się pewnie kiedy pójdziesz na piwo i dlaczego tyle od Ciebie na tych studiach chcą. W Twoim świecie może pojawia się na przykład motyw akademika, domu cudów z tysiącem cudownie ciekawych ludzi i wiecznych hulanek, lub dom upierdliwego hałasu bez warunków do zajmowania się swoimi sprawami. W tle też miga gdzieś jakieś ksero.
Jesteś onkologiem – rak, cierpienie, śmierć to Twoja codzienność. W przeciwieństwie do przeciętnego człowieka nowotwór jest dla Ciebie zjawiskiem tak powszechnym jak deszcz.
Tak mnie dzisiaj naszło na zamyślenie. I nie bez powodu, zaraz powiem też jakiego..
Do czego zmierzam..
Byłam na spotkaniu z lekarzem onkologiem. Ta młoda dziewczyna, pani Olga przeprowadzała dla nas( wolonariuszy, którzy chcieliby się zająć bajkoterapią dzieci z nowotworem) wykład o nowotworach wieku dziecięcego, ich rodzajach, objawach, metodach diagnostycznych, zasadach leczenia. Moje dzisiejsze spotkanie z rakiem, nie bezpośrednie, ani nawet pośrednie, moje ledwo otarcie się o ten świat głęboko mną wstrząsnęło. Kazało mi zamilknąć. Najpierw deformacje, powiększone węzły chłonne wielkości ziemniaka, guz-orzech wystający z oka, bladość twarzy, włosy, których nie ma. Nie, nie pokazali nam wstrząsających fotek, tylko nas o tym uprzedzono. Ja o tym tylko usłyszałam. Ten od guza na oku, 16 lat.. przyszedł dopiero jak mu taki porządny orzech tam wyrósł. Dlaczego tak późno? Nie mógł wcześniej, bo ojciec bił matkę i gdyby zostawił rodziców samych i został w szpitalu ojciec mógłby tą matkę zabić. Także zaklejał to co mu się tam robiło, żeby nie było widać w szkole i tyle.
Inny chłopak, też w podobnym wieku, miał mięśniaka na udzie. Przyszedł z tym nowotworem, potem się nie zjawił spowrotem w szpitalu, potem znowu przyszedł, potem uciekł ze szpitala przez okno w łazience i słuch po nim zaginął. Nie było go tak z pół lub półtora roku i myślano, że już umarł, ale znów trafił na oddział. Uciekał kolejny raz z domu dziecka i wyskakując przez okno złamał nogę. Dlatego nie mógł już zwiać i policja go zawiozła na oddział. Stan jego uda był straszny. Brak szansy na wyleczenie. Kilka dni przed śmiercią amputacja nogi, aby ulżyć mu w cierpieniu.
Dlaczego nie był regularnie w szpitalu i uciekał?
Nie mógł znieść tego, że do wszystkich ktoś przychodzi, do niego jednak nie. Kiedy nie mógł tego znieść – uciekał.
Ośmiolatek. białaczka. Matka nie mogąc zostawić pozostałej piątki dzieci przyjęła to do wiadomości i zostawiła dzieciaka w szpitalu. Chłopczyk musiał mieć zrobioną tomografię komputerową, a że lekarzom zależy, żeby w miarę możliwości nie usypiać dzieciaków, zatem ośmiolatek obiecał , że nie będzie się ruszał. Badanie to wiąże się ze znacznym dyskomfortem. Poza tym, że nie można się poruszać, co nawet mi nie wychodzi,ta cała maszyna cholernie głośno i nieprzyjemnie pracuje, jakby uderzano metalem o metal. I jeszcze ten kontrast. Podaje się dożylnie białą, gęstą ciecz, która pomaga otrzymać klarowne wyniki pomiaru. Powoduje to jednak zwiększenie się ciśnienia w żyłach i jest samo w sobie bardzo nieprzyjemnym doświadczeniem, nie mówiąc o zamkniętej tubie, która głośno pracuje i nie można się w niej ruszać a ma się lat osiem. Ja sama nie wiem czy te 21 lat życia pozwoliłyby mi przetrwać to badanie bez paniki, strachu i czego tam jeszcze . Z tego co było widać na odczycie, chłopczyk się nie ruszał. Okazało się, że bardzo płakał, ale wiedział, że nie wolno się ruszać, więc tego nie robił.
...
Ile ludzi, tyle i światów na tym świecie. Dziwne, choć niezwykle naturalne i powszechne jest to, że nie wiemy o innych światach, obijamy się tylko o ich nazwy, ale nigdy nie wiemy czym tak naprawdę są. Zdajemy się przewlekle nie pamiętać, że tak wiele ich istnieje wokół nas. Nowotwór, który może się okazać wierzchołkiem góry lodowej, nie jedynym z problemów, a może i nawet nie najważniejszym pośród alkoholizmu, samotności, opuszczenia, patologii... to świat, którego ja nigdy nie znałam, który nigdy dla mnie nie istniał. Zapomniałam, że taki świat istnieje lub nie wiedziałam, nie miałam czasu się tym zająć albo nie chciałam znać tego świata.
Aż wstyd pomyśleć, że człowiek jest zły, że mama się wtrąca w jego życie i nie pozwala się usamodzielnić, że wiecznie tylko pyta co zjadłam i czy kupiłam owoce. Mam łzy w oczach kiedy pomyślę, że ktoś przez całe swoje jedyne 16 lat nigdy nie miał przy sobie swoich własnych, osobistych, wyłącznych rodziców, jego krótkie życie było w dużej mierze samotnością i umiera na raka.
Zastanawiam się czy ja kiedykolwiek miałam coś takiego co zasługuje na miano problemu, od dziś nie wiem czy jakakolwiek niedogodność w moim życiu zasługuje na to miano czy w ogóle na uwagę. Jak to dobrze, że bolą mnie nogi wieczorem po ciężkim dniu latania od jednego wydziału do drugiego. Czy nie oznacza to, że mam dwie zdrowe nogi, a ponadto miałam warunki w domu, które okazały się optymalne, wystarczające bym mogła dostać się na studia dzienne.
Mam dom i oboje rodziców, którzy umożliwiają mi codziennie, pobyt w dużym mieście akademickim gdzie mogę spokojnie studiować, zdobywać świat i zawsze na nich liczyć. I ja jeszcze potrafię narzekać, że mi źle. Od dziś już nie potrafię.
...
Jeśli tylko jestem odpowiednią osobą, żeby z całą resztą wolontariuszy odważyć się i podjąć pracę terapeutyczną z dzieciakiem chorym na raka, mając świadomość, że moja wiedza jest jak narazie znikoma i a doświadczenie zerowe.... Jeśli tylko po miesiącu szkoleń i spotkań z pełną odpowiedzialnością będę w stanie stwierdzić, że jestem w stanie pomóc i nie skrzywdzę, ani nie zabiję.... To pojawią się relacje z tych doświadczeń na pewno.
piątek, 5 marca 2010
Twój własny ekstrawertyk
Instrukcja obsługi
No i masz!
Twoja kumpela, przyjaciel, żona, nauczycielka(no bo baby są bardziej ekstrawertywne niż chopy) to ten paskudny ekstrawertyk. Nie wiadomo jak to się z takim obchodzić trzeba. Gada i gada, wszędzie go pełno, i człowiek nie wie gdzie się przed tym chodzącym harmidrem i przeklętą kakofonią schować. Jeśli takie odczucia są Ci bliskie musisz wiedzieć jedną rzecz: Twój ektrawertyk nie może za siebie, mało tego, nie musi, taki już po prostu jest. Ma prawo do swojej egzaltowanej natury, swoich emocji i swojego wysokiego progu reakcji na bodźce. Zrozum go, on kocha te swoje emocje i nie za bardzo wyobraża sobie życie bez nich. Nie dodawaj mu cierpienia patrząc na niego w milczeniu z wyższością osoby opanowanej. Nawet gdyby chciał być taki zasępiony i kompetentnie wyglądający to nie da mu to nigdy wielkiej radości. Jego kompetencja polega właśnie na tym, że pasjonują go ludzie, że ma niespożytą energię i optymizm, cnoty które czerpie właśnie z kontaktu z drugim człowiekiem, z drugą duszą. To dlatego tak nienawidzi samotności, dlatego jest to dla niego najgorsza możliwa katorga.
Twoja kumpela, przyjaciel, żona, nauczycielka(no bo baby są bardziej ekstrawertywne niż chopy) to ten paskudny ekstrawertyk. Nie wiadomo jak to się z takim obchodzić trzeba. Gada i gada, wszędzie go pełno, i człowiek nie wie gdzie się przed tym chodzącym harmidrem i przeklętą kakofonią schować. Jeśli takie odczucia są Ci bliskie musisz wiedzieć jedną rzecz: Twój ektrawertyk nie może za siebie, mało tego, nie musi, taki już po prostu jest. Ma prawo do swojej egzaltowanej natury, swoich emocji i swojego wysokiego progu reakcji na bodźce. Zrozum go, on kocha te swoje emocje i nie za bardzo wyobraża sobie życie bez nich. Nie dodawaj mu cierpienia patrząc na niego w milczeniu z wyższością osoby opanowanej. Nawet gdyby chciał być taki zasępiony i kompetentnie wyglądający to nie da mu to nigdy wielkiej radości. Jego kompetencja polega właśnie na tym, że pasjonują go ludzie, że ma niespożytą energię i optymizm, cnoty które czerpie właśnie z kontaktu z drugim człowiekiem, z drugą duszą. To dlatego tak nienawidzi samotności, dlatego jest to dla niego najgorsza możliwa katorga.
Jak już obrzucamy się mitami to i o ekstrawertykach mamy jeden mit. Mit ten głosi, że w krzywdzący sposób oceniają oni negatywnie introwertyków. Bzdura! Lub jakby skwitował to w zamyśleniu introczłowiek – „To mit!”.
My, ekstraludzie, nie możemy żyć bez intro-tych-jak-im-tam. Bardzo ich lubimy , bo nas słuchają. Powtórzę jeszcze raz: pasjonują nas ludzie, a introzorientowany też człowiek. Co więcej.. Po trzykroć nas pasjonuje ten milczek, pustelnik i odludek, ponieważ nas słucha. A na dodatek jak coś powie, to już powie.
Po czym poznać tego ekstra-zorientowanego?
.... Po pewnych typowych zachowaniach(chciałoby się po kimś przedrzeźnić), które są niezwykłe, dziwne jedynie dla Ciebie introwertyku, dla kogoś o orientacji innej niż Twoja, są one natomiast najzupełniej w świecie naturalne. ;)
Co daje ekstra-zorientowanie inaczej zwane obraźliwie powierzchownym patrzeniem na rzeczy?
A więc daje naszemu ekstra-bohaterowi większą szansę na znalezienie wśród tumultu znajomych, których zna lepiej lub gorzej, tych właściwych, tych swoich ludzi. Nie posiada on czarno-białego poglądu na przyjaciół. Jego wszyscy znajomi to cały wielopoziomowy system, gdzie jedni są bardzo blisko, drudzy trochę gdzie indziej i na inne okazje, jedni są na poziomie częstszym, inni rzadszym. To prawda, bardziej czerpie on energię z otoczenia niż ją traci w kontakcie z ludźmi, no racja, oddycha ludźmi, a zwłaszcza swoimi, i nie może mu ich zabraknąć, gdyż zginie. Istnieje dzięki ludziom, nie istnieje bez nich. Ekstrawersja to nie zaburzenie kompulsywne czy jakieś tam i nie jesteśmy z zasady hałasotłumolubni. My też lubimy spacery po cichym lesie z psem, samotne wieczory z książką. Uciekanie od cywilizacji i ludzi raz na jakiś czas nie jest w żadnym razie domeną introludków.
Jestem ciekawa czy introwertyk jest w stanie sobie wyobrazić jak czuje się taki ektrawertyk czekając aż intro coś z siebie wyksztusi. Mając poważnie zaburzone zdolności cierpliwne ekstraczłek ciężko znosi milczenie, którego nie rozumie. Nie wie czy się nim w duchu nie pogardza, czy nie śmieje się ktoś z niego w głębi serca. Pragnie tylko komunikacji, a napotyka na grubą ścianę i nikt mu nie wytłumaczy i nikt się nie pofatyguje, żeby mu powiedzieć o co chodzi.
Koneser, wybrednik, piesek francuski...
„A po co?” myśli sobie ektrawertyk. Jest łowcą przygód. Spróbuje wszystkiego zanim wyrobi sobie swoje niepowtarzalne gusta i guściki.
Skąd ten pomysł, że jego przyjaźnie są mniej głębokie?!
Z kolei ja dodam od siebie, że o wiele poważniejszym upośledzeniem komunikacji jest pozbawianie życzliwego rozmówcy cennej informacji zwrotnej jaką byłaby wskazówka co się, do cholery, dzieje po drugiej stronie tego muru!?”
Najsmutniejsze jest to, że ta ściana nie jest to przejaw braku kompetencji społecznej, ale celowe działanie.
Jak się z nim obchodzić. Ale z kim? No z tym zewnątrz-coś –tam..
Instrukcja również będzie banalna: zrozum jego potrzebę komunikacji, silną potrzebę orientowania się w swoim środowisku, nie odstraszaj go swoim nielubstwem nieustannego podtrzymywania komunikacj werbalnej, bo o niewerbalnej też zdarza się wam zapomnieć. Ekstrawiernik ma tak wiele Ci do zaoferowania a Ty jemu, że szkoda to zaprzepaszczać. Jeśli już musisz milczeć, uprzedź go, na litość boską, o tym swoim dziwnym upodobaniu. Jak to się dzieje, że Twoj ekstrawertyk obdarza Cię całą gamą informacji, żebyś czuł się komfortowo w tej interakcji społecznej a Ty odbierasz to jako przebodźcowanie i odpłacasz mu figą z makiem. Wiem, że często się zastanawiasz kiedy wreszcie ludzie przestaną się Ciebie czepiać i że tak Ci się marzy taki Twój mały święty spokój. Twój ekstrawertyk z przyjemnością uszanuje Twój święty spokój jeśli wyposażysz go w informację zwrotną, co tam w Twojej duszy szumi.
zainspirowane: Twój własny introwertyk
czwartek, 25 lutego 2010
Blog ostatnią deską ratunku.
Nagle spadło na mnie to, że nie mam przyjaciela. Tzn. mam, ale nie mogę się z moim bólem teraz do nikogo zwrócić, bo duma mi chyba na to nie pozwala. Napodejmowałam się nieprzemyślanych decyzji i teraz oczywiście cierpię. Cierpię bardziej dlatego, że nie mam się komu pożalić. Taka byłam pewna swego, swych poglądów i byłam pewna, że jestem silna. Nie mogę teraz powiedzieć,że się myliłam ale czuję, że nawet przed samą sobą nie chcę się przyznać, że cierpię. Pojawił się między nami jakiś okropny dystans i już nie jest tak jak było. Już nie chce ze mną spędzać czasu, woli towarzystwo innych. Nie mogę go trzymać przy sobie na siłę, przede wszystkim nie chcę, bo to uwłacza mojej godności i moim zasadom, ale nie jestem silna i mam ochotę sobie strzelić za to w pysk, że nie potrafię być tym za kogo się chciałabym uważać. Za silną cyniczkę, egoistkę z której wszystko spływa jak po kaczce. Zagubiłam się w tym wszystkim i znów zgubiłam do tego wszystkiego dystans. Nienawidzę siebie słabej i tylko czekam aż wyjdę z tego nastroju cała i zdrowa. Nienawidzę siebie takiej. Nagle poczułam się strasznie samotna, bo nie mogę powiedzieć mu co czuję, bo nie jesteśmy na takiej stopie, on zresztą nie pochwala ekshibicjonizmu emocjonalnego. Siostra ma rację, że teraz widać, że nie zawsze jest tak różowo. Nie potrafię więc jej się przyznać, że mimo iż nie zmieniłam poglądu, to muszę sobie to wszystko zracjonalizować. Na przykład teraz poszłabym do niego, ale nie czuję się już przy nim tak jak wcześniej, on już nie traktuje mnie tak jak wcześniej. To co było już niestety jest przeszłością i nie ma co się łudzić, że jest inaczej. Nie ma sensu się oszukiwać. Przez dwa miesiące to było prawdziwe i intensywne, ale właśnie upłynął termin ważności i nie ma co walczyć z wiatrakami. Tego już nie ma. Mam wielu przyjaciół, ale chyba żadnego przed którym otwarcie przyznam się do porażki. Do diabła, to nie jest porażka, z mojego punktu widzenia. To lekcja i doświadczenie, kolejne cenne doświadczenie. Im cenniejsze doświadczenie tym większe straty, to jasne. Trzeba się z tym liczyć.
Samotnie dzisiaj, bo nie mam siły nikomu się przyznać, że jestem tą słabością, którą tak gardziłam i gardzę. Nakładam maskę i udaję, że nic mnie to nie obchodzi, a w środku z totalnym brakiem dystansu do siebie i świata miotam się w sobie. Cierpię i wyję z bólu, bo tym razem to nie ja jestem górą. Liczę tylko na to, że znów się w tym wszystkim odnajdę i ufam sobie, że potrafię. Może taki dzień dzisiaj na smutki, nie wiem. Myślałam, że już to umiem, ale trzeba od nowa nauczyć się tracić bez mrugnięcia okiem. Byłoby łatwiej gdyby można było komuś powiedzieć kto zrozumie, ale myślę, że nie tym razem. Tym razem samo pisanie musi mi starczyć. Nigdy nie lubiałam gdy musiałam doświadczać w swym życiu czegoś jeszcze raz, bo to znaczy, że niczego się nie nauczyłam. Ale niestety z żalem muszę przyznać, że znów jestem kompletnie samotna i w tej samotności piszę, żeby przetrwać w ogóle do jutra. Wiem, że to minie, że to pewnie hormony, ale jest dzisiaj beznadziejnie. Czuję okropny ból, żal i stratę. To dlatego, że chciałam zbyt wiele. To jednak inny żal niż żal nastolatka. To żal osoby która niedojrzałość ma już za sobą. Nie zamierzam krzyczeć, że coś mi się należy, nie wolno mi obrazić się na cały świat, bo nie mam tego co chciałam. Teraz doskonale już wiem i rozumiem, że żadna dusza ludzka do mnie nie należy, że nie mam wpływu na czyjąś wolę. Z godnością muszę przyjąć ten ból i zgodzić się na niego. I muszę to zrobić w samotności, zdala od zrozumienia, z żelazną maską zadowolenia z samej siebie. Tylko, że w środku cierpię. Naprawdę. Muszę przyznać się chociaż samej sobie, że cierpię. Czuję, żę tylko ja siebie rozumiem i dlatego muszę sobie zaufać, że sobie z tym poradzę nie mogę zwątpić w ostatnią osobę, która mnie rozumie. Nie mam dystansu, dziś kompletnie nie mogę się odnaleźć. Wiem, że on chce i oczekuje, że będę silna i na to właśnie nie mam siły. Z drugiej strony ma rację, nie mogę skupić wszystkiego na nim. Muszę być niezależna i wolna. Sama się zniewoliłam, bo pozwoliłam, żebyśmy się kochali. Teraz mój cały organizm boi się go utracić. Ale czemu, przecież wiem, że nic nie trwa wiecznie. Wiem, że rzeczy na siłę nie są wartościowe. Przecież nie chodzi mi o to, żeby ten związek był byle jaki, nie chodzi przecież tylko o to, żeby trwał. Nie interesuje mnie co mój organizm sobie ubzdurał na podstawie hormonów, które wydziela mózg. Ja nie pochwalam bylejakości. A jak coś jest na siłę to jest byle jakie i tyle. Nie dam się i nie mam zamiaru się dać. Nie i koniec. Są w życiu piękne chwile które dobiegają końca. Do diabła nauczmy się z tym godzić z godnością! Jego już nie ma. Żal jest podobny do tego który czujemy gdy ktoś umiera. Nie ma powrotu i najgorzej się z tym pogodzić. Chyba lepiej jak ktoś z tobą zerwie. Wiesz, że to koniec. Gorzej kiedy oboje gracie w tę grę za długo. Czuję, że tu tak będzie. Już nie ma o czym mówić, ale będziemy udawać, że to może ma jeszcze sens, a to jest bardziej bolesne. Nie czuję, że straciłam go ze swojej winy. Szkoda tylko, że już tego nie ma. To jest jednak początek czegoś innego, nowego. Nie może być inaczej. Widocznie tak musi być. Kiedyś będę się z tego śmiała. Dziś z tego powodu płaczę. Attention whore? Frankly, don't know.
niedziela, 21 lutego 2010
Pejzaż bez Niego, .. .
Nawet marzyciel kiedyś się budzi i widzi, że dużo fantazji w jego życiu to były sny. Piękne sny, przyznaję, ale kiedy się budzę nie mają już znaczenia, są puste i co najgorsze są ciężarem. Na początku myślałam, że chyba jestem podłą zołzą i że zimna jak skała, ale to tylko tak pierwsze dni. W końcu się doczekałam i mam pełno prawną depresję, jest mi źle i niedobrze, dosłownie i w przenośni. Jak co trzy dni mi coś dolega, to już nawet nie jestem zdziwiona. Na szczęście za każdym razem co innego, więc przynajmniej się nie nudzę. Jestem rozgoryczona, nie wiem co mam myśleć, nie wiem czy to co wiem, to moje złudzenie, a to co mi się wydaje to jedyna prawda. Zresztą szkoda nawet o tym pisać. Nie mogę się pozbierać, nie chce mi się.. już nic mi się nie chce. Dlaczego wszystko mi mówi, że życie nie jest takie jak sobie wymarzyłam? Dlaczego ja to tak na dobrą sprawę wiem, tylko nie chcę się sama sobie do tego przyznać? Nie lubię być rozczarowana sobą patrząc kolejny raz na świat przez słoną zasłonę łez, nie lubię cierpieć, a teraz cierpię. Bardzo. Czy to znaczy, że jestem dzieckiem, że całe życie jestem dzieckiem i nie chcę dorosnąć? Co to znaczy? Wiem, że nie mam najgorzej, że innym nie lepiej, że wszyscy się o mnie martwią i nie jestem sama. .. . Nie mogę poradzić sobie z tym, że sobie nie radzę. Po co on tu w ogóle przyjeżdżał?
piątek, 19 lutego 2010
środa, 10 lutego 2010
Był sobie obcokrajowiec
Przyjechał sobie z Afryki i za późno złożył podanie o kartę pobytu. Wygląda na to, że na tym polega jego przestępstwo przeciwko demokratycznemu państwu jakim jest Rzeczpospolita Polska. Powinnam zacząć od początku, ale ja już nie wiem od czego zacząć. W połowie grudnia wygasła mu wiza i od tej pory jest nielegalnie. Jeśli się spóźnił z aplikacją do tego czasu powinien opuścić kraj. Nieważne, że jest w trakcie studiów, prawda? Wiedząc, że wiza i tak mu wygaśnie prosi się go pisemnie o 340 zl co ma stanowić opłatę skarbową. Potem już w kolejnym liście, że potrzebują dokument zatwierdzający tytuł prawny do lokalu i potwierdzenie dochodu i takie tam. Przychodzi 27-my dzień stycznia i otrzymuje on decyzję odmowną od Wojewody Wielkopolskiego dalej zwanego organem, żeby było śmieszniej, a właściwie dlatego, że organ sam przypodobał sobie taką ksywkę. Wracając, decyzja została wydana na podstawie następujących przesłanek: Po pierwsze nie opuścił kraju przed upływem wizy (Nie ma to jak pojechać na weekend do Ghany, żeby poczekać na decyzję, co nie? To w końcu tylko ok. 2000 euro, każdy normalny student ma takie pieniądze. – oczywiście, to nieistotne, deklarował, że ma), po drugie, zadeklarował chęć nauki języka polskiego, a wg uniwersytetu nie pojawił się na połowie zajęć, postanowił zmniejszyć intensywność kursu i nie zrobił większych postepów w nauce. Z tego organ wnosi, że cel pobytu jest inny niż deklarowany, a rzeczywisty powód pobytu na terytorium Polski Cudzoziemca nie jest organowi znany. Buahahaha, co to za organ? Ja nie wiem.
Dobra, racja, zaspał ten leń śmierdzący na tą połowę zajęć i chciał zaoszczędzić kasę na tym kursie, ale egzamin kończący semestr zdał na czwórkę, więc ktoś tu jest niekonsekwentny. Jak ktoś kto nie zrobił postepów może nagle zdać wszystko na 4. Obcokrajowiec nie może być niekonsekwentny, ale uniwersytet na który powołuje się organ może, bo to nawet pomaga organowi podjąć decyzję, jaką tylko zechce. Mało tego, decyzja o odmowie wydania karty wysłana jest nie tylko do poszkodowanego, ale na policję, do straży granicznej, i do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Więc ci ze straży granicznej wysyłają mu wezwanie. No to jazda na lotnisko, a tam przesłuchanie, zdjęcia mu zrobili na paskach jak rasowemu kryminaliście i grzywna. Tylko 200 zł, bo nie chcieli robić kłopotu chłopakowi. Pan oficer wypytał o co tylko jego dusza zapragnęła. Rozmowa nie jest warta powtórzenia, poza tym nie byłam przy niej osobiście. Co ważne, nasz zagubiony afrykownik nie wziął ze sobą wszystkich zaświadczeń, oświadczeń i statementów, więc Pan Oficer napisał, że nie ma delikwent pieniędzy na swoje utrzymanie, taki dla Otiego nóż w plecy troszkę, bo to razem z tym nielegalnym pobytem baaaaardzo niedobrze wpływa na jego skomplikowaną sytuację. Nieważne, że dostarczył dokument potwierdzający przelew i poprosił o zmianę tego zdania w protokole. Został zapewniony, że zdanie będzie zmienione, a na zapewnieniu sie skończyło. No to się odwołujemy, bo w końcu mamy na to 14 dni. Piszemy, że zdał, a uniwersytet podał ocenę nieaktualną, bo z połowy semestru i dlaczego tak ciężko było mu wstawać na zajęcia, dlaczego intensywny kurs jest dla niego za drogi i jak to sie stało, że popieprzył daty. Jak obrzucamy sie błotem, tzn. prawem to my też cosś znaleźliśmy z dziedziny prawa. Ktoś miał obowiązek poinformować go w języku dla niego zrozumiałym przed wjazdem do Polski o ciążących na nim obowiązkach. Tak się nie stało. Odwołujemy się więc pełną parą, pani w uniwersytecie zapewnia, że odpowiednie pismo zostanie wysłane do urzędu. Po czym okazuje się, że gdy idę do niej po weekendzie i prosze o identyczne oświadczenie, tylko takie, które sama mogę dołączyć do odwołania... nie mogę go otrzymać. Dlaczego? …Bo osoba, która może to podpisać jest na urlopie...-brzmi odpowiedź.(!!??#%???!) Wre w środku jak wulkan, ale wciąż grzecznie pytam kiedy ta osoba wróci z urlopu????!!! 15-tego – odpowiada szczęśliwa sekretareczka. A ja wiem, na miłość boską, że 15tego to dawno po tych całych dwóch tygodniach jakie mamy na odwołanie się od decyzji. Mam ochotę tą babsztylę posiekać na milion ćwierćkawaląteczków i zrobić z niej blond-miazgę, ale dalej pytam uprzejmie: Czy to oznacza, że pani chciała to wysłać do urzędu 15-tego(?!?)
Niech szlag ją jasny trafi i ten jej pieprzony, żałosny brak wyobraźni.
Na szczęście i ten problem rozwiązany.
Odwołanie poszło.
Złożyliśmy odwołanie i już 9-tego dostajemy odpowiedź.
Z racji tego, że:
1. kolega jest tu nielegalnie,
2. poza tym nie zrobił postepów w nauce(i cała reszta argumentacji, która była wcześniej)(dosłownie robota ‘kopiuj-wklej’)
-co z tego, ze latam w te i we wte, żeby zdobyć papier, który zaświadcza, że to nieprawda, skoro organ ‘pożal się boże’ dalej powołuje się na to kłamstwo.
3. do tego nie ma pieniędzy na swoje utrzymanie.
-Po co, do jasnej cholery, okazywał oficerowi potwierdzenie przelewu skoro ten i tak napisał swoje, a organ ‘pożal się boże’ powołuje się również na to drugie kłamstwo.
4.nie jest żonaty
5.a w kraju pochodzenia nic mu nie zagraża.
W związku z ustalonym stanem faktycznym, organ zważył(chyba siebie), co nastepuje:
(boże, co to jest za kraj)
W ciagu 14 dni musi opuścić kraj, zostaje wpisany na czarną(jak na ironię) listę i nie może wjechać do Polski przez najbliższe 3 lata.
Warto dodać, że pismo decydujące o wydaleniu go z kraju ma 5 stron... z czego odwołaniu, które napisaliśmy poświęca się tylko następujące słowa:
„W ocenie organu, przedstawione przez Stronę argumenty o chęci dalszej kontynuacji nauki w Polsce – choć zasługiwały na ocenę i uwzględnienie – nie zmieniły okoliczności, które wpłynęły na istotę rozstrzygnięć.
Może, podkreślam może.. jestem stronnicza, bo kocham, ale niech ktoś mi powie jak to możliwe, że w demokratycznym państwie wydaje się decyzję o deportacji na podstawie przesłanek, które poza jedną są nieprawdziwe. Można w ogóle na to bezkarnie sie powoływać? Jak mogą po prostu nie przyjmować do wiadomości tego czego nie chcą, nawet jeśli jest na to papier. Obcokrajowiec, a właściwiej cudzo - ziemca musi mieć wszystko na tip-top, żeby miec jakiekolwiek prawa, ale urząd może opierać swoje decyzje na fałszu i nic nie można mu zrobić.
Wygląda na to, że jego jedynym przestępstwem jest to, że w ogóle chcił legalnie otrzymać pobyt i to tylko tymczasowy. Gdyby nie złożył aplikacji to nikt by tu go nie odnalazl, a jakby wziął ślub to by go nawet nikt nie mógł wyrzucić.
Niech ktoś mi powie co to jest za miejsce? To jest to państwo co sobie sami zrobiliśmy, żeby nam było dobrze? To dlaczego nie służy ono mojemu interesowi, a prawo pojmuje się tu tylko i wyłącznie w pełni abstrakcyjnie, nie zastanawiając się nad istniejącą rzeczywistością i celem dla którego to prawo sobie sami przecież ustanowiliśmy.W takich chwilach jestem za anarchią.
Jest jeszcze jedna enigmatyczna sprawa w tym wszystkim. Kobieta, która tu w Poznaniu jest odpowiedzialna za sprawę mojego obcokrajowca, mówi mi, że oni to wszystko wysyłają do Warszawy i tam zapadają decyzje. Rodzą się wtedy niestety trzy pytania. Czy wydział do spraw cudzoziemców to taka specjalna poczta, albo firma kurierska? Dlaczego na wszystkich pismach widnieje napis ‘wojewoda wielkopolski’? i czy to możliwe, żeby 'Warszawka' załatwiała wszystkie sprawy obcokrajowców z całego obszaru Polski?A może ktoś tu chce po prostu umyć ręce? No dobra, to było czwarte pytanie, ale kluczowe.
Świat stoi na głowie.
Polska - kraj, którego niestety na dzień dzisiejszy nie polecam.
Dobra, racja, zaspał ten leń śmierdzący na tą połowę zajęć i chciał zaoszczędzić kasę na tym kursie, ale egzamin kończący semestr zdał na czwórkę, więc ktoś tu jest niekonsekwentny. Jak ktoś kto nie zrobił postepów może nagle zdać wszystko na 4. Obcokrajowiec nie może być niekonsekwentny, ale uniwersytet na który powołuje się organ może, bo to nawet pomaga organowi podjąć decyzję, jaką tylko zechce. Mało tego, decyzja o odmowie wydania karty wysłana jest nie tylko do poszkodowanego, ale na policję, do straży granicznej, i do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Więc ci ze straży granicznej wysyłają mu wezwanie. No to jazda na lotnisko, a tam przesłuchanie, zdjęcia mu zrobili na paskach jak rasowemu kryminaliście i grzywna. Tylko 200 zł, bo nie chcieli robić kłopotu chłopakowi. Pan oficer wypytał o co tylko jego dusza zapragnęła. Rozmowa nie jest warta powtórzenia, poza tym nie byłam przy niej osobiście. Co ważne, nasz zagubiony afrykownik nie wziął ze sobą wszystkich zaświadczeń, oświadczeń i statementów, więc Pan Oficer napisał, że nie ma delikwent pieniędzy na swoje utrzymanie, taki dla Otiego nóż w plecy troszkę, bo to razem z tym nielegalnym pobytem baaaaardzo niedobrze wpływa na jego skomplikowaną sytuację. Nieważne, że dostarczył dokument potwierdzający przelew i poprosił o zmianę tego zdania w protokole. Został zapewniony, że zdanie będzie zmienione, a na zapewnieniu sie skończyło. No to się odwołujemy, bo w końcu mamy na to 14 dni. Piszemy, że zdał, a uniwersytet podał ocenę nieaktualną, bo z połowy semestru i dlaczego tak ciężko było mu wstawać na zajęcia, dlaczego intensywny kurs jest dla niego za drogi i jak to sie stało, że popieprzył daty. Jak obrzucamy sie błotem, tzn. prawem to my też cosś znaleźliśmy z dziedziny prawa. Ktoś miał obowiązek poinformować go w języku dla niego zrozumiałym przed wjazdem do Polski o ciążących na nim obowiązkach. Tak się nie stało. Odwołujemy się więc pełną parą, pani w uniwersytecie zapewnia, że odpowiednie pismo zostanie wysłane do urzędu. Po czym okazuje się, że gdy idę do niej po weekendzie i prosze o identyczne oświadczenie, tylko takie, które sama mogę dołączyć do odwołania... nie mogę go otrzymać. Dlaczego? …Bo osoba, która może to podpisać jest na urlopie...-brzmi odpowiedź.(!!??#%???!) Wre w środku jak wulkan, ale wciąż grzecznie pytam kiedy ta osoba wróci z urlopu????!!! 15-tego – odpowiada szczęśliwa sekretareczka. A ja wiem, na miłość boską, że 15tego to dawno po tych całych dwóch tygodniach jakie mamy na odwołanie się od decyzji. Mam ochotę tą babsztylę posiekać na milion ćwierćkawaląteczków i zrobić z niej blond-miazgę, ale dalej pytam uprzejmie: Czy to oznacza, że pani chciała to wysłać do urzędu 15-tego(?!?)
Niech szlag ją jasny trafi i ten jej pieprzony, żałosny brak wyobraźni.
Na szczęście i ten problem rozwiązany.
Odwołanie poszło.
Złożyliśmy odwołanie i już 9-tego dostajemy odpowiedź.
Z racji tego, że:
1. kolega jest tu nielegalnie,
2. poza tym nie zrobił postepów w nauce(i cała reszta argumentacji, która była wcześniej)(dosłownie robota ‘kopiuj-wklej’)
-co z tego, ze latam w te i we wte, żeby zdobyć papier, który zaświadcza, że to nieprawda, skoro organ ‘pożal się boże’ dalej powołuje się na to kłamstwo.
3. do tego nie ma pieniędzy na swoje utrzymanie.
-Po co, do jasnej cholery, okazywał oficerowi potwierdzenie przelewu skoro ten i tak napisał swoje, a organ ‘pożal się boże’ powołuje się również na to drugie kłamstwo.
4.nie jest żonaty
5.a w kraju pochodzenia nic mu nie zagraża.
W związku z ustalonym stanem faktycznym, organ zważył(chyba siebie), co nastepuje:
(boże, co to jest za kraj)
W ciagu 14 dni musi opuścić kraj, zostaje wpisany na czarną(jak na ironię) listę i nie może wjechać do Polski przez najbliższe 3 lata.
Warto dodać, że pismo decydujące o wydaleniu go z kraju ma 5 stron... z czego odwołaniu, które napisaliśmy poświęca się tylko następujące słowa:
„W ocenie organu, przedstawione przez Stronę argumenty o chęci dalszej kontynuacji nauki w Polsce – choć zasługiwały na ocenę i uwzględnienie – nie zmieniły okoliczności, które wpłynęły na istotę rozstrzygnięć.
Może, podkreślam może.. jestem stronnicza, bo kocham, ale niech ktoś mi powie jak to możliwe, że w demokratycznym państwie wydaje się decyzję o deportacji na podstawie przesłanek, które poza jedną są nieprawdziwe. Można w ogóle na to bezkarnie sie powoływać? Jak mogą po prostu nie przyjmować do wiadomości tego czego nie chcą, nawet jeśli jest na to papier. Obcokrajowiec, a właściwiej cudzo - ziemca musi mieć wszystko na tip-top, żeby miec jakiekolwiek prawa, ale urząd może opierać swoje decyzje na fałszu i nic nie można mu zrobić.
Wygląda na to, że jego jedynym przestępstwem jest to, że w ogóle chcił legalnie otrzymać pobyt i to tylko tymczasowy. Gdyby nie złożył aplikacji to nikt by tu go nie odnalazl, a jakby wziął ślub to by go nawet nikt nie mógł wyrzucić.
Niech ktoś mi powie co to jest za miejsce? To jest to państwo co sobie sami zrobiliśmy, żeby nam było dobrze? To dlaczego nie służy ono mojemu interesowi, a prawo pojmuje się tu tylko i wyłącznie w pełni abstrakcyjnie, nie zastanawiając się nad istniejącą rzeczywistością i celem dla którego to prawo sobie sami przecież ustanowiliśmy.W takich chwilach jestem za anarchią.
Jest jeszcze jedna enigmatyczna sprawa w tym wszystkim. Kobieta, która tu w Poznaniu jest odpowiedzialna za sprawę mojego obcokrajowca, mówi mi, że oni to wszystko wysyłają do Warszawy i tam zapadają decyzje. Rodzą się wtedy niestety trzy pytania. Czy wydział do spraw cudzoziemców to taka specjalna poczta, albo firma kurierska? Dlaczego na wszystkich pismach widnieje napis ‘wojewoda wielkopolski’? i czy to możliwe, żeby 'Warszawka' załatwiała wszystkie sprawy obcokrajowców z całego obszaru Polski?A może ktoś tu chce po prostu umyć ręce? No dobra, to było czwarte pytanie, ale kluczowe.
Świat stoi na głowie.
Polska - kraj, którego niestety na dzień dzisiejszy nie polecam.
Subskrybuj:
Posty (Atom)