czwartek, 25 lutego 2010

Blog ostatnią deską ratunku.

    Nagle spadło na mnie to, że nie mam przyjaciela. Tzn. mam, ale nie mogę się z moim bólem teraz do nikogo zwrócić, bo duma mi chyba na to nie pozwala. Napodejmowałam się nieprzemyślanych decyzji i teraz oczywiście cierpię. Cierpię bardziej dlatego, że nie mam się komu pożalić. Taka byłam pewna swego, swych poglądów i byłam pewna, że jestem silna. Nie mogę teraz powiedzieć,że się myliłam ale czuję, że nawet przed samą sobą nie chcę się przyznać, że cierpię. Pojawił się między nami jakiś okropny dystans i już nie jest tak jak było. Już nie chce ze mną spędzać czasu, woli towarzystwo innych. Nie mogę go trzymać przy sobie na siłę, przede wszystkim nie chcę, bo to uwłacza mojej godności i moim zasadom, ale nie jestem silna i mam ochotę sobie strzelić za to w pysk, że nie potrafię być tym za kogo się chciałabym uważać. Za silną cyniczkę, egoistkę z której wszystko spływa jak po kaczce. Zagubiłam się w tym wszystkim i znów zgubiłam do tego wszystkiego dystans. Nienawidzę siebie słabej i tylko czekam aż wyjdę z tego nastroju cała i zdrowa. Nienawidzę siebie takiej. Nagle poczułam się strasznie samotna, bo nie mogę powiedzieć mu co czuję, bo nie jesteśmy na takiej stopie, on zresztą nie pochwala ekshibicjonizmu emocjonalnego. Siostra ma rację, że teraz widać, że nie zawsze jest tak różowo. Nie potrafię więc jej się przyznać, że mimo iż nie zmieniłam poglądu, to muszę sobie to wszystko zracjonalizować. Na przykład teraz poszłabym do niego, ale nie czuję się już przy nim tak jak wcześniej, on już nie traktuje mnie tak jak wcześniej. To co było już niestety jest przeszłością i nie ma co się łudzić, że jest inaczej. Nie ma sensu się oszukiwać. Przez dwa miesiące to było prawdziwe i intensywne, ale właśnie upłynął termin ważności i nie ma co walczyć z wiatrakami. Tego już nie ma. Mam wielu przyjaciół, ale chyba żadnego przed którym otwarcie przyznam się do porażki. Do diabła, to nie jest porażka, z mojego punktu widzenia. To lekcja i doświadczenie, kolejne cenne doświadczenie. Im cenniejsze doświadczenie tym większe straty, to jasne. Trzeba się z tym liczyć.

Samotnie dzisiaj, bo nie mam siły nikomu się przyznać, że jestem tą słabością, którą tak gardziłam i gardzę. Nakładam maskę i udaję, że nic mnie to nie obchodzi, a w środku z totalnym brakiem dystansu do siebie i świata miotam się w sobie. Cierpię i wyję z bólu, bo tym razem to nie ja jestem górą. Liczę tylko na to, że znów się w tym wszystkim odnajdę i ufam sobie, że potrafię. Może taki dzień dzisiaj na smutki, nie wiem. Myślałam, że już to umiem, ale trzeba od nowa nauczyć się tracić bez mrugnięcia okiem. Byłoby łatwiej gdyby można było komuś powiedzieć kto zrozumie, ale myślę, że nie tym razem. Tym razem samo pisanie musi mi starczyć. Nigdy nie lubiałam gdy musiałam doświadczać w swym życiu czegoś jeszcze raz, bo to znaczy, że niczego się nie nauczyłam. Ale niestety z żalem muszę przyznać, że znów jestem kompletnie samotna i w tej samotności piszę, żeby przetrwać w ogóle do jutra. Wiem, że to minie, że to pewnie hormony, ale jest dzisiaj beznadziejnie. Czuję okropny ból, żal i stratę. To dlatego, że chciałam zbyt wiele. To jednak inny żal niż żal nastolatka. To żal osoby która niedojrzałość ma już za sobą. Nie zamierzam krzyczeć, że coś mi się należy, nie wolno mi obrazić się na cały świat, bo nie mam tego co chciałam. Teraz doskonale już wiem i rozumiem, że żadna dusza ludzka do mnie nie należy, że nie mam wpływu na czyjąś wolę. Z godnością muszę przyjąć ten ból i zgodzić się na niego. I muszę to zrobić w samotności, zdala od zrozumienia, z żelazną maską zadowolenia z samej siebie. Tylko, że w środku cierpię. Naprawdę. Muszę przyznać się chociaż samej sobie, że cierpię. Czuję, żę tylko ja siebie rozumiem i dlatego muszę sobie zaufać, że sobie z tym poradzę nie mogę zwątpić w ostatnią osobę, która mnie rozumie. Nie mam dystansu, dziś kompletnie nie mogę się odnaleźć. Wiem, że on chce i oczekuje, że będę silna i na to właśnie nie mam siły. Z drugiej strony ma rację, nie mogę skupić wszystkiego na nim. Muszę być niezależna i wolna. Sama się zniewoliłam, bo pozwoliłam, żebyśmy się kochali. Teraz mój cały organizm boi się go utracić. Ale czemu, przecież wiem, że nic nie trwa wiecznie. Wiem, że rzeczy na siłę nie są wartościowe. Przecież nie chodzi mi o to, żeby ten związek był byle jaki, nie chodzi przecież tylko o to, żeby trwał. Nie interesuje mnie co mój organizm sobie ubzdurał na podstawie hormonów, które wydziela mózg. Ja nie pochwalam bylejakości. A jak coś jest na siłę to jest byle jakie i tyle. Nie dam się i nie mam zamiaru się dać. Nie i koniec. Są w życiu piękne chwile które dobiegają końca. Do diabła nauczmy się z tym godzić z godnością! Jego już nie ma. Żal jest podobny do tego który czujemy gdy ktoś umiera. Nie ma powrotu i najgorzej się z tym pogodzić. Chyba lepiej jak ktoś z tobą zerwie. Wiesz, że to koniec. Gorzej kiedy oboje gracie w tę grę za długo. Czuję, że tu tak będzie. Już nie ma o czym mówić, ale będziemy udawać, że to może ma jeszcze sens, a to jest bardziej bolesne. Nie czuję, że straciłam go ze swojej winy. Szkoda tylko, że już tego nie ma. To jest jednak początek czegoś innego, nowego. Nie może być inaczej. Widocznie tak musi być. Kiedyś będę się z tego śmiała. Dziś z tego powodu płaczę. Attention whore? Frankly, don't know.

niedziela, 21 lutego 2010

Pejzaż bez Niego, .. .

Nawet marzyciel kiedyś się budzi i widzi, że dużo fantazji w jego życiu to były sny. Piękne sny, przyznaję, ale kiedy się budzę nie mają już znaczenia, są puste i co najgorsze są ciężarem. Na początku myślałam, że chyba jestem podłą zołzą  i że zimna jak skała, ale to tylko tak pierwsze dni. W końcu się doczekałam i mam pełno prawną depresję, jest mi źle i  niedobrze, dosłownie i w przenośni. Jak co trzy dni mi coś dolega, to już nawet nie jestem zdziwiona. Na szczęście za każdym razem co innego, więc przynajmniej się nie nudzę. Jestem rozgoryczona, nie wiem co mam myśleć, nie wiem czy to co wiem, to moje złudzenie, a to co mi się wydaje to jedyna prawda. Zresztą szkoda nawet o tym pisać. Nie mogę się pozbierać, nie chce mi się.. już nic mi się nie chce. Dlaczego wszystko mi mówi, że życie nie jest takie jak sobie wymarzyłam? Dlaczego ja to tak na dobrą sprawę wiem, tylko nie chcę się sama sobie do tego przyznać? Nie lubię być rozczarowana sobą patrząc kolejny raz na świat przez słoną zasłonę łez, nie lubię cierpieć, a teraz cierpię. Bardzo. Czy to znaczy, że jestem dzieckiem, że całe życie jestem dzieckiem i nie chcę dorosnąć? Co to znaczy? Wiem, że nie mam najgorzej, że innym nie lepiej, że wszyscy się o mnie martwią i nie jestem sama. .. . Nie mogę poradzić sobie z tym, że sobie nie radzę. Po co on tu w ogóle przyjeżdżał?

środa, 10 lutego 2010

Był sobie obcokrajowiec

Przyjechał sobie z Afryki i za późno złożył podanie o kartę pobytu. Wygląda na to, że na tym polega jego przestępstwo przeciwko demokratycznemu państwu jakim jest Rzeczpospolita Polska. Powinnam zacząć od początku, ale ja już nie wiem od czego zacząć. W połowie grudnia wygasła mu wiza i od tej pory jest nielegalnie. Jeśli się spóźnił z aplikacją do tego czasu powinien opuścić kraj. Nieważne, że jest w trakcie studiów, prawda? Wiedząc, że wiza i tak mu wygaśnie prosi się go pisemnie o 340 zl co ma stanowić opłatę skarbową. Potem już w kolejnym liście, że potrzebują dokument zatwierdzający tytuł prawny do lokalu i potwierdzenie dochodu i takie tam. Przychodzi 27-my dzień stycznia i otrzymuje on decyzję odmowną od Wojewody Wielkopolskiego dalej zwanego organem, żeby było śmieszniej, a właściwie dlatego, że organ sam przypodobał sobie taką ksywkę. Wracając, decyzja została wydana na podstawie następujących przesłanek: Po pierwsze nie opuścił kraju przed upływem wizy (Nie ma to jak pojechać na weekend do Ghany, żeby poczekać na decyzję, co nie? To w końcu tylko ok. 2000 euro, każdy normalny student ma takie pieniądze. – oczywiście, to nieistotne, deklarował, że ma), po drugie, zadeklarował chęć nauki języka polskiego, a wg uniwersytetu nie pojawił się na połowie zajęć, postanowił zmniejszyć intensywność kursu i nie zrobił większych postepów w nauce. Z tego organ wnosi, że cel pobytu jest inny niż deklarowany, a rzeczywisty powód pobytu na terytorium Polski Cudzoziemca nie jest organowi znany. Buahahaha, co to za organ? Ja nie wiem.
Dobra, racja, zaspał ten leń śmierdzący na tą połowę zajęć i chciał zaoszczędzić kasę na tym kursie, ale egzamin kończący semestr zdał na czwórkę, więc ktoś tu jest niekonsekwentny. Jak ktoś kto nie zrobił postepów może nagle zdać wszystko na 4. Obcokrajowiec nie może być niekonsekwentny, ale uniwersytet na który powołuje się organ może, bo to nawet pomaga organowi podjąć decyzję, jaką tylko zechce. Mało tego, decyzja o odmowie wydania karty wysłana jest nie tylko do poszkodowanego, ale na policję, do straży granicznej, i do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Więc ci ze straży granicznej wysyłają mu wezwanie. No to jazda na lotnisko, a tam przesłuchanie, zdjęcia mu zrobili na paskach jak rasowemu kryminaliście i grzywna. Tylko 200 zł, bo nie chcieli robić kłopotu chłopakowi. Pan oficer wypytał o co tylko jego dusza zapragnęła. Rozmowa nie jest warta powtórzenia, poza tym nie byłam przy niej osobiście. Co ważne, nasz zagubiony afrykownik nie wziął ze sobą wszystkich zaświadczeń, oświadczeń i statementów, więc Pan Oficer napisał, że nie ma delikwent pieniędzy na swoje utrzymanie, taki dla Otiego nóż w plecy troszkę, bo to razem z tym nielegalnym pobytem baaaaardzo niedobrze wpływa na jego skomplikowaną sytuację. Nieważne, że dostarczył dokument potwierdzający przelew i poprosił o zmianę tego zdania w protokole. Został zapewniony, że zdanie będzie zmienione, a na zapewnieniu sie skończyło. No to się odwołujemy, bo w końcu mamy na to 14 dni. Piszemy, że zdał, a uniwersytet podał ocenę nieaktualną, bo z połowy semestru i dlaczego tak ciężko było mu wstawać na zajęcia, dlaczego intensywny kurs jest dla niego za drogi i jak to sie stało, że popieprzył daty. Jak obrzucamy sie błotem, tzn. prawem to my też cosś znaleźliśmy z dziedziny prawa. Ktoś miał obowiązek poinformować go w języku dla niego zrozumiałym przed wjazdem do Polski o ciążących na nim obowiązkach. Tak się nie stało. Odwołujemy się więc pełną parą, pani w uniwersytecie zapewnia, że odpowiednie pismo zostanie wysłane do urzędu. Po czym okazuje się, że gdy idę do niej po weekendzie i prosze o identyczne oświadczenie, tylko takie, które sama mogę dołączyć do odwołania... nie mogę go otrzymać. Dlaczego? …Bo osoba, która może to podpisać jest na urlopie...-brzmi odpowiedź.(!!??#%???!) Wre w środku jak wulkan, ale wciąż grzecznie pytam kiedy ta osoba wróci z urlopu????!!! 15-tego – odpowiada szczęśliwa sekretareczka. A ja wiem, na miłość boską, że 15tego to dawno po tych całych dwóch tygodniach jakie mamy na odwołanie się od decyzji. Mam ochotę tą babsztylę posiekać na milion ćwierćkawaląteczków i zrobić z niej blond-miazgę, ale dalej pytam uprzejmie: Czy to oznacza, że pani chciała to wysłać do urzędu 15-tego(?!?)
Niech szlag ją jasny trafi i ten jej pieprzony, żałosny brak wyobraźni.
Na szczęście i ten problem rozwiązany.
Odwołanie poszło.
Złożyliśmy odwołanie i już 9-tego dostajemy odpowiedź.
Z racji tego, że:
1. kolega jest tu nielegalnie,
2. poza tym nie zrobił postepów w nauce(i cała reszta argumentacji, która była wcześniej)(dosłownie robota ‘kopiuj-wklej’)
-co z tego, ze latam w te i we wte, żeby zdobyć papier, który zaświadcza, że to nieprawda, skoro organ ‘pożal się boże’ dalej powołuje się na to kłamstwo.
3. do tego nie ma pieniędzy na swoje utrzymanie.
-Po co, do jasnej cholery, okazywał oficerowi potwierdzenie przelewu skoro ten i tak napisał swoje, a organ ‘pożal się boże’ powołuje się również na to drugie kłamstwo.
4.nie jest żonaty
5.a w kraju pochodzenia nic mu nie zagraża.
W związku z ustalonym stanem faktycznym, organ zważył(chyba siebie), co nastepuje:
(boże, co to jest za kraj)
W ciagu 14 dni musi opuścić kraj, zostaje wpisany na czarną(jak na ironię) listę i nie może wjechać do Polski przez najbliższe 3 lata.
Warto dodać, że pismo decydujące o wydaleniu go z kraju ma 5 stron...  z czego odwołaniu, które napisaliśmy poświęca się tylko następujące słowa:
„W ocenie organu, przedstawione przez Stronę argumenty o chęci dalszej kontynuacji nauki w Polsce – choć zasługiwały na ocenę i uwzględnienie – nie zmieniły okoliczności, które wpłynęły na istotę rozstrzygnięć.
Może, podkreślam może.. jestem stronnicza, bo kocham, ale niech ktoś mi powie jak to możliwe, że w demokratycznym państwie wydaje się decyzję o deportacji na podstawie przesłanek, które poza jedną są nieprawdziwe. Można w ogóle na to bezkarnie sie powoływać? Jak mogą po prostu nie przyjmować do wiadomości tego czego nie chcą, nawet jeśli jest na to papier. Obcokrajowiec, a właściwiej cudzo - ziemca musi mieć wszystko na tip-top, żeby miec jakiekolwiek prawa, ale urząd może opierać swoje decyzje na fałszu i nic nie można mu zrobić.
Wygląda na to, że jego jedynym przestępstwem jest to, że w ogóle chcił legalnie otrzymać pobyt i to tylko tymczasowy. Gdyby nie złożył aplikacji to nikt by tu go nie odnalazl, a jakby wziął ślub to by go nawet nikt nie mógł wyrzucić.
Niech ktoś mi powie co to jest za miejsce? To jest to państwo co sobie sami zrobiliśmy, żeby nam było dobrze? To dlaczego nie służy ono mojemu interesowi, a prawo pojmuje się tu tylko i wyłącznie w pełni abstrakcyjnie, nie zastanawiając się nad istniejącą rzeczywistością i celem dla którego to prawo sobie sami przecież ustanowiliśmy.W takich chwilach jestem za anarchią.
Jest jeszcze jedna enigmatyczna sprawa w tym wszystkim. Kobieta, która tu w Poznaniu jest odpowiedzialna za sprawę mojego obcokrajowca, mówi mi, że oni to wszystko wysyłają do Warszawy i tam zapadają decyzje. Rodzą się wtedy niestety trzy pytania. Czy wydział do spraw cudzoziemców to taka specjalna poczta, albo firma kurierska? Dlaczego na wszystkich pismach widnieje napis ‘wojewoda wielkopolski’? i czy to możliwe, żeby 'Warszawka' załatwiała wszystkie sprawy obcokrajowców z całego obszaru Polski?A może ktoś tu chce po prostu umyć ręce? No dobra, to było czwarte pytanie, ale kluczowe.
Świat stoi na głowie.
Polska - kraj, którego niestety na dzień dzisiejszy nie polecam.