Skrzywdziłam bardziej niż można sobie wyobrazić. Powiedziałam słowa, które nie miały prawa paść. Powiedziałam mu coś co zraniło go do szpiku kości, ale nie powiedziałam nieprawdy i nie powiedziałam czegoś co mówimy w chwilach złości. Odpowiedziałam tylko na pytania najszczerzej jak potrafię. Nie zdawałam sobie sprawy, że on może sobie z tym nie dać rady. To oczywiste, że takich rzeczy nie mówi się swojemu mężczyźnie. Teraz jest to dla mnie oczywiste, ale wtedy.. ... Wydawało mi się, że skoro ja sobie poradziłam z czymś podobnym, identycznym to on też będzie to rozumiał. Teraz widzę, że jeszcze dużo się muszę nauczyć. Jestem dyletantką, amatorką. Nie pomyślałam, że może być wrażliwszy ode mnie. Z jednej strony, to fantastycznie mieć wrażliwego faceta, ale z drugiej.... Czy to ja mam odgrywać rolę mężczyzny w związku? Za bardzo jestem skołowana i za mało rozumiem. Najsmutniejsze może się komuś wydać to, że nie martwi mnie wcale, że się dowiedział, bo przynajmniej ja się nie męczę. Mogłam w końcu przestać udawać i wywalić to z siebie. Bardziej martwię się, że będzie robił z tego nie wiem jaki problem, demonizował sytuację. Muszę wiedzieć jaka jest jego decyzja co do nas, i stoję jakby na środku mostu.. muszę czekać. Tak samo ze studiami. Sprawa jest w toku i muszę czekać aż samo się wszystko rozstrzygnie. Trochę mało komfortowa sytuacja.A niech to!! On tam przeżywa może najgorsze chwile w swoim życiu, a dla mnie to niewielki dyskomfort. Czy to jest znieczulica, czy ja nie mam uczuć, czy moje sumienie jest martwe? Może nigdy nie miałam uczuć tylko mnie ich nauczono, powiedziano kiedy trzeba czuć się głupio. Wydaje mi się, że wszystko zależy od tego jak my postrzegamy świat.. no bo tak przeczytałam, ale trochę dzisiaj mało wiem i rozumiem.
Tylko, że sam jest sobie winny. Nie potrafił się cieszyć tym co ma. Wciąż słyszałam uwagi .. sam się domagał.. Tylko, że też bardzo się starał, a to jest mi o wiele ciężej zauważyć. Chcemy, żeby inni byli w porządku wobec nas i dlatego staramy się być w porządku. Natomiast czasem w życiu okazuje się, że życie nie zawsze daje możliwość bycia fair. I kiedy spotyka nas zawód chcemy, żeby ktoś inny też nie miał lepiej. Ja cierpię i naprawdę chciałam się poświęcić, żeby życie było fair, ale jemu było za mało. Przeczytałam kiedyś w pewnej książce bardzo mądre zdanie o poświęceniu właśnie. Jest to taki nóż, który dajemy sobie wbić w serce. Czujemy się wtedy cudownie, bo przechodzimy samych siebie, jesteśmy z siebie dumni, że postępujemy dobrze.. Tylko, że poświęcenie to ułuda, bo trzeba umieć z tym nożem w sercu żyć, a to już nie jest takie proste. To było do przewidzenia, ale nie udało mi się tego przewidzieć. Nie przeszkadza mi to, że on cierpi. Nie lubię tylko znajdować się w sytuacji, której nie przewidziałam i w której nie potrafię się odnaleźć i nie umiem się odpowiednio zachować. Myślałam, że tak dużo wiem, ale nie potrafię mu pomóc. Przez głowę mi nie przeszło, że może być tak wrażliwy. Nie przeszkadza mi to, że on cierpi. Jak to brzmi w ogóle. Wykorzystałam go, a teraz skrzywdziłam i nic mnie to nie obchodzi. A może tylko tak sobie wmawiam. Nie wiem tego, ale tak mi się mocno zdaje. ...i nic mnie to nie obchodzi. Tylko czy kogokolwiek obchodziło, że ja cierpiałam z identycznego powodu? Nie mówię, że się nie żaliłam na prawo i lewo. Ale było i tak, że sama sobie się nie przyznawałam, a wtedy boli najbardziej... kiedy człowiek zostaje z tym sam. A on przecież nie musi być sam. Przecież chce być z nim. Za dużo we mnie jest lęku..., a w nim jest go jeszcze więcej. Tak bardzo uważałam, że wszystko wiem, ale nawet nie potrafię mu pomóc. Jestem bezsilna i głupia. Nie piszę tego bynajmniej z jakimś żalem, tylko ze zdziwieniem. Tak mało wiem...:( tak mało wiem i rozumiem.. tak mało..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz